Nareszcie wakacje! Nareszcie 2 tygodnie urlopu i możliwość zresetowania się. Dzięki temu Drawieński Park Narodowy dostał od nas odpowiednią dawkę uwagi – spędziliśmy tu cały tydzień.
Przez pierwszą część pobytu naszą bazą wypadową była Pestkownica. Stamtąd wyruszaliśmy na wyprawy – rowerowe i wodne.
Nasze dzieciaki są dość nieźle zaprawione w rowerowych wycieczkach, ale trzeba przyznać, że Drawieński Park Narodowy dał nam wycisk. Jedna z naszych wycieczek wiodła zielonym szlakiem rowerowym dookoła Głuska, zahaczając o jezioro Ostrowickie. Początkowo nic nie zapowiadało wyzwań związanych z dużą ilością piasku na trasie i wielu górek.
Ostatecznie jak już dotarliśmy do jeziora Ostrowiskiego byliśmy nieźle zmęczeni i bardzo trudno było nam powstrzymać dzieci przed kąpielą na zachęcającej plaży. Jednak regulamin polanki wyraźnie mówił – kąpiele są zabronione, w końcu jesteśmy na terenie parku narodowego.
Wytłumaczenie tego dzieciom było tym trudniejsze, że poza nami odpoczynku szukały tam inne osoby które za nic miały ograniczenia i radośnie pluskały się w chronionym prawem jeziorze. To pokazuje jak bardzo ważna jest edukacja przyrodnicza od najmłodszych lat.
Oczywiście będąc w Drawieńskim Parku Narodowym nie można nie spłynąć Drawą. Jesteśmy wielkimi fanami kajaków, a ja w kajakowaniu za dobrych studenckich czasów lubiłam szczególnie to, że mój ówczesny chłopak, a obecny mąż uwielbia wiosłować i w zasadzie całą trasę mogłam się zdać na jego siłę, znajomość nurtów i doświadczenie.
Tymczasem pojawienie się dzieci zmieniało rozkład sił – przecież nie mogliśmy wsadzić dzieci do jednego kajaka a sami popłynąć drugim, jakkolwiek atrakcyjnie to brzmiało.
Zdecydowaliśmy się na spływ osobno od reszty dzikoodysejowiczów, bo chcieliśmy się nacieszyć spokojem na rzece i brakiem korków, które na pewno powstały by na przeszkodach przy tak licznej grupie. Dodatkowo mieliśmy nadzieję, że jeśli zrobimy spływ w ciągu tygodnia, kiedy to ogólnie jest znacznie mniejszy ruch, będziemy mieli większe szanse na wypatrzenie wydry lub zimorodka. Niestety nie udało nam się namierzyć ani jednego ani drugiego.
Mimo wszystko spływ był bardzo udany, spokojny, choć momentami wyzwaniowy. Szczególne wrażenie zrobiła na nas fantastycznie przygotowana przenoska kajaków przy elektrowni w Głusku.
Kolejną wycieczkę rowerową zrobiliśmy już z polany w Kamiennej, gdzie rozbiliśmy namiot przed spotkaniem z pozostałymi dzikoodysejowiczami. Postanowiliśmy pojechać czerwonym szlakiem w kierunku drawieńskiego Wydrzego Głazu w pobliżu dawnej bindugi Święta Hala Południowa.
Podczas tej wyprawy wytrzęsło nas na kocich łbach, wymęczyło na suchych piaskach i zaciekawiło, kiedy znaleźliśmy ukryte w przydrożnych krzakach metalowe kubeczki, które najprawdopodobniej służyły kiedyś do zbierania spały z ponacinanych sosen, których bardzo dużo mijaliśmy podczas obu naszych wycieczek.
Wieczorem zapłonęło pierwsze dzikoodysejowe ognisko, nazwane Ogniem Safari. Przyjemnie było znowu pośpiewać znane już piosenki, posłuchać zupełnie nowych dzikich opowieści i po prostu wspólnie poddać się hipnotyzującemu działaniu ognia.
Z dzikoodysejowiczami zwiedziliśmy ponownie Muzeum w Głusku, które obejrzeliśmy już na spokojnie przed pierwszą wyprawą rowerową i obejrzeliśmy elektrownię, tym razem nie od strony rzeki ale od strony lądu.
Drawieński Park Narodowy, mimo piaszczystych tras rowerowych, dał nam się zrelaksować i nacieszyć kąpielami leśnymi. Ponieważ spędziliśmy w nim kilka dni, pewnie prędko tu nie wrócimy, bo nie mieliśmy poczucia niedosytu, ale zdecydowanie będziemy jeszcze chcieli zapolować na zdjęcie wydry lub zimorodka.
Przeglądaj wszystkie Polskie Parki Narodowe i dowiedz się, w jakiej porze roku najlepiej pojechać do wybranego Parku Narodowego.