6 czerwca odbyła się kolejna nasza wyprawa w ramach Dzikiej Odysei. Była ona tym bardziej wyjątkowa, ponieważ był to pierwszy nasz wyjazd od czasu rozpoczęcia pandemii. Przyznam, że gdy dostaliśmy informację, że odmrażamy naszą przygodę z Polskimi Parkami Narodowymi podchodziliśmy do tego pomysłu z lekką rezerwą. Od marca oboje z mężem pracowaliśmy zdalnie w domu a jedyną naszą wyprawą w tym czasie był sklep lub spacer po Trzebnickim Lesie Bukowym. Ale skoro powiedzieliśmy A trzeba powiedzieć B – nie ma co się zastanawiać – jedziemy!
Do Gorczańskiego Parku Narodowego ruszyliśmy w sobotę z samego rana. Droga przebiegła bardzo szybko, bez większych korków na trasie. Już przed godziną 10 byliśmy na miejscu, tj. w Porębie Wielkiej w zabytkowym Parku Wodzickich. Niestety byliśmy za szybko. W trosce o nasze bezpieczeństwo byliśmy podzieleni na mniejsze grupy, nasza była dopiero o godzinie 11. Spożytkowaliśmy więc ten czas na spacer po parku. Gdy przyszła nasza kolej, Pani przewodnik opowiedziała nam pokrótce o Gorcach oraz o miejscu w którym się znajdowaliśmy. Wspólnie przeszliśmy na punkt widokowy aby zobaczyć cel naszej wycieczki – szczyt Turbacz.
Około godziny 12 wyruszyliśmy na szlak. Cel – znaleźć naszego Organizatora gdzieś w okolicy Turbacza. Przy dolnej stacji wyciągu zatrzymał nas jeden z pracowników namawiając na wjechanie wyciągiem. Może i perspektywa fajna ale nie dla mnie. Panicznie boję się wysokości a dokładniej wszelkiego rodzaju wyciągów i kolejek. Dlatego też grzecznie podziękowałam za takie atrakcje. Jednak polecił on nam podejście od strony Obidowca z którego skorzystaliśmy. Samo podejście po dość stromym zboczu i do tego jeszcze w błocie ( dzień wcześniej była ulewa) było bardzo wymagające kondycyjnie. Ale nasza dzielna 7 latka dała radę, chociaż to podejście każde z nasz kosztowało dużo sił. Po krótkim odpoczynku przy górnej stacji wyciągu ruszyliśmy w kierunku Obidowca. Tego dnia było bardzo gorąco co dodatkowo nie ułatwiało nam marszu.
Po około 2,3 km doszliśmy do rozdroża pod Obidowcem. Tu nastąpiła zmiana koloru szlaku z zielonego na czerwony, który prowadził w kierunku Turbacza. Po drodze mogliśmy podziwiać przepiękne widoki ale to panorama Tatr zrobiła na nas największe wrażenie. Trafiliśmy również na miejsce katastrofy samolotu sanitarnego. To wydarzenie upamiętnia tutaj symboliczny pomnik złożony ze szczątków samolotu. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Około godziny 16:30 zdobyliśmy szczyt Turbacza. Jest to jeden z 28 szczytów zaliczanych do Korony Gór Polski. Po serii pamiątkowych zdjęć i filmików zaczęliśmy schodzić do schroniska. Tu odnaleźliśmy naszego organizatora. Był czas na zasłużony odpoczynek, pamiątkowe zdjęcia, wklejenie łaponaklejek do paszportu Dzikiej Odysei, podbicie książeczek PTTK oraz wymianę doświadczeń z innymi uczestnikami wyzwania.
Dzień nieuchronnie zbliżał się ku końcowi i trzeba było szybo zbierać siły na drogę powrotną aby zdążyć przed zmrokiem. Tym razem wybraliśmy zejście niebieskim szlakiem, który miał nas zaprowadzić do parkingu gdzie zostawiliśmy samochód. Poniżej schroniska na Hali Turbacz trafiliśmy na Ołtarz Polowy. W tym miejscu w 1953 r. ks. Karol Wojtyła odprawiał mszę świętą. Idąc dalej po krótkim podejściu zdobyliśmy kolejny szczyt – Czoło Turbacza. Od tej pory szlak prowadził nas już w dół. Gdy zeszliśmy na wysokość lasów słońce już chyliło się ku zachodowi. Ale główna atrakcja tego dnia ciągle była przed nami. Otóż gdy schodziliśmy Oli udało się wypatrzeć symbol Gorczańskiego Parku Narodowego – salamandrę plamistą. Została ona uwieczniona na filmie oraz zdjęciach. To spotkanie dodało naszej córci sił do dalszego schodzenia. Na parking dotarliśmy około 20:30, gdy szarówka ogarnęła już okolicę.
Podsumowując: wejście z licznymi przerwami na odpoczynek zajęło nam niecałe 5 godzin a zejście 3 godziny. Przeszliśmy 14,5 km – 741 m podejść, 803 m zejść, zdobywając przy tym 21 punktów GOT oraz okolicznościową odznakę upamiętniająca 100 rocznicę urodzin Karola Wojtyły.
Ten dzień dla małych nóżek był dość obciążający i męczący. Tym bardziej, że co rusz brodziliśmy w błocie, które miejscami pokrywało całą drogę i nie było jak go ominąć. Byłam bardzo dumna z córci, że dała radę zdobyć jeden ze szczytów Korony Polski i ona też następnego dnia poczuła tą dumę. Jednak żeby się nie przeforsować następnego dnia zrezygnowaliśmy z zaplanowanej wycieczki po Gorcach i w drodze powrotnej do domu udaliśmy się do Krakowa. A Gorce jeszcze na nas zaczekają – do następnego razu 😊
Agata Karcz