Witam w kolejnym odcinku z cyklu Dzika Polska. Dzisiaj jestem w województwie świętokrzyskim, w gminie Końskie i ruszam na prawdziwie piekielny szlak.
Piekielny Szlak to długodystansowy szlak pieszy, liczący ponad 200 km. Trasa turystyczna łączy dwie miejscowości i zaczyna się w Piekle, ale bez obaw – jeśli będziecie chcieli pokonać cały szlak, wędrówkę zakończycie w Niebie. O ile nie wybierzecie odwrotnego kierunku zwiedzania 🙂
Rzeka, wzdłuż której jadę, to Czarna Konecka. Na tym szlaku można zaobserwować doskonały przykład „małej retencji”, czyli tego, jak bobry pomagają w zabezpieczeniu przeciwpowodziowym. Za małą tamą, zbudowaną przez bobry, stoi woda. Kiedy po silnych opadach dochodzi do wezbrania, cała woda opadowa nie spływa z ogromną prędkością korytem rzeki, tylko rozlewa się i zatrzymuje w takich małych zbiornikach.
Rano sprawdzałem prognozę pogody, która pokazywała 1 procent prawdopodobieństwa opadów deszczu. W takim razie, skoro trafił się nam ten jeden procent, trzeba to chyba rozpatrywać w kategorii szczęścia.
Pada dosyć nietypowy deszcz, bardziej przypomina wiszącą w powietrzu mżawkę. Podczas jazdy deszcz na mnie osiada i z przodu jestem cały przemoczony, a z tyłu zupełnie suchy. Warunki są kiepskie na zakładanie kurtki przeciwdeszczowej, bo jest dość ciepło, około 15 stopni. Deszcz nie jest aż tak intensywny, żeby nas całkowicie przemoczyć, a pod kurtką przeciwdeszczową w trakcie wysiłku najpewniej się zapocimy. Najlepszy w tych warunkach byłby soft shell, którego akurat ze sobą nie zabrałem.
Szlak jest rzeczywiście piekielny. Ma całkiem różne oblicza: raz szeroka droga szutrowa, raz całkiem przyjemny leśny dukt, a czasem zarośnięta ścieżka. Na jego trasie znajduje się kilka rezerwatów. W tej chwili jestem w rezerwacie Skałki Piekło pod Niekłaniem. To między innymi właśnie z powodu takich miejsc, których na tej trasie jest całkiem sporo, szlak przyjął swoją nazwę. Łączą się z nimi najróżniejsze świętokrzyskie legendy, bardzo często związane z czarownicami, diabłami… i stąd właśnie nazwa: Piekielny Szlak.
Miejscami szlak jest całkowicie nieprzejezdny z powodu błota. Miałem nadzieję, że uda mi się go przejechać w dwa dni. To ponad dwieście kilometrów, ale w teorii bez większego problemu powinno być to do zrobienia na rowerze. Robi się z tego powoli Przygoda przez duże P. Zaczyna być naprawdę „dziko” – w końcu nazwa cyklu – Dzika Polska – zobowiązuje. Teren niestety trochę mnie blokuje, nie jestem w stanie poruszać się z sensowną prędkością i chyba będzie się trzeba wycofać z tej drogi.
Wczoraj obóz rozłożyłem dosyć blisko cywilizacji, nawet za blisko, jak na mój gust. Czasem jednak tak wypada. 300 m ode mnie jest droga, po której co chwilę jedzie jakiś samochód, 700 m dalej znajduje się niewielka wioska. Z drugiej strony, w odległości kilkuset metrów, jest szlak. Dzisiaj rano przez siatkę moskitiery widziałem już jedną osobę spacerującą z psem.
Podstawową sprawą, jeśli chodzi o bezpieczeństwo biwaku, jest dla mnie właśnie rozbijanie się możliwie daleko od siedzib ludzkich. Moim zdaniem, jedynym realnym zagrożeniem na biwaku – pomijając oczywiście skrajne warunki atmosferyczne – może być, niestety, inny człowiek. Kiedy biwakuję z rowerem, praktycznie nigdy nie zabezpieczam go na noc. Staram się biwakować w tak głębokim lesie, że raczej nikt mnie nie znajdzie, ale jeśli już miałby mnie znaleźć, to wolę, żeby zabrał rower i nie niepokoił mnie w nocy. Im głębiej w las, tym lepiej.
Wczoraj udało mi się przejechać zdecydowanie krótszy odcinek niż planowałem. Dzisiaj nie dojadę do mety Piekielnego Szlaku, ale ruszam dalej. Jak zawsze, po miejscu mojego obozu nie ma śladu.
To, co do tej pory zobaczyłem, pozytywnie mnie zaskoczyło. Jest to szlak pieszy, więc fakt, że nie jest on wszędzie przejezdny na rowerze, jest zrozumiały. Jednak fragment, który do tej pory widziałem, zadziwił mnie swoją różnorodnością. Nie spodziewałem się tego, bo bardzo często szlaki „nizinne” są dosyć monotonne. Choć pewnie gdybym pokonywał ten szlak pieszo, uczucie monotonii byłoby większe. Jest to jednak szlak długodystansowy – ponad 200 km – także na przejście go trzeba byłoby poświęcić całkiem sporo czasu. Myślę, że najlepiej jednak zdecydować się na rower, bo w takiej formie, spokojnym tempem, wystarczyłaby na niego weekendowa wycieczka piątek – niedziela.
Zachęcam Was do tego, żebyście szukali nietypowych, nieoczywistych lokalizacji na Wasze wędrówki.
Jedna odpowiedź
Trafiłam przypadkiem, ale już wiem, że zostaję na dłużej!