Przywykliśmy już do dłuższych podróży samochodem, a tu niespodzianka – ledwo się rozpędziliśmy, już byliśmy na miejscu!
Czekając na pozostałych uczestników Dzikiej Odysei wybraliśmy się na spacerek. Spacerek okazał się 19km wycieczką z Bodzentyna na Świętą Katarzynę i z powrotem.
Rozpoczęliśmy od wyczerpującej wspinaczki po rozgrzanym asfalcie po czym z ulgą weszliśmy w chłodny cień Puszczy Jodłowej.
Mijając liczne mrowiska, które sprowokowały rozmowę o skali wspinaczki w zależności od wielkości wspinającego się, weszliśmy na Górę Miejską (426 m n.p.m).
Zauroczyły nas mijane po drodze malownicze łąki śródleśne w dolinie Czarnej Wody, jak również lasy otaczające szlak prowadzący śladami kolejki wąskotorowej. Trasa najwyraźniej nie jest popularna, bo spotkaliśmy na szlaku bardzo niewielu turystów.
W czasie naszej wyprawy część uczestników Dzikiej Odysei dotarła do Dyrekcji ŚPN i stanęła przed tym samym dylematem co wcześniej my: która z dwóch polan jest tą na której mamy się rozbić? Jedna była dość pofałdowana, z wysoką i mokrą trawą i obfitowała (i pisząc “obfitowała” mam na myśli naprawdę wielką obfitość) w bezskorupowe ślimaki.
Druga polana była płaskim ścierniskiem z wystającymi grubymi łodygami grożącymi przebicie podłogi w namiocie. Z opisu otrzymanego od Kierownika Ekspedycji, który jeszcze nie dotarł, wynikało, że chodzi o tę płaską.
Jako, że byliśmy zmęczeni wycieczką i chcieliśmy mieć jak najszybciej za sobą rozbijanie namiotu, znaleźliśmy sobie miejsce trochę na uboczu, ne stosunkowo miękkim podłożu i zadowoleni z siebie rozbiliśmy nasza bazę. Nie byliśmy już tak zadowoleni z siebie, kiedy jednak okazało się, że to nie ta polana.
Wycieczka do Św. Katarzyny była niczym w porównaniu z przenoszeniem całego majdanu i rozbijaniem namiotu po raz drugi. Wyciągnęliśmy z tego lekcję i oby z nami na dłużej została.
Następnego dnia spotkaliśmy się z Panią Przewodnik z ŚPN. Celem naszej wyprawy była Łysa Góra i gołoborza. Największym wyzwaniem było wspinanie się w dużej grupie, gdzie tempo przemarszu jest bardzo zróżnicowane.
Częste postoje miały umożliwić nam trzymanie się w jednej grupie, ale ja osobiście wolałabym jednak, żebyśmy się rozciągnęli wg. możliwości i szli bardziej rozproszenie, a nie ramię w ramię.
Opowieści Pani przewodnik rekompensowały te niedogodności – poznaliśmy legendy związane z Świętokrzyskim Parkiem Narodowym, szczególnie z Łysą Górą, dowiedzieliśmy się jakie są charakterystyczne cechy buków i jodeł, z jakich skał zbudowane są Góry Świętokrzyskie i wiele innych.
Oczywiście nasz Tymek nie byłby sobą, gdyby po drodzę nie przytulił jakiegoś wielkiego kamienia i nie ciągnął go ze sobą aż na szczyt. Dało mu to okazję zapoznać się z bliska z charakterystycznymi cechami piaskowców kwarcytowych, niemniej nie ułatwiało wspinaczki.
Dodatkowo sporo problemów nastręczało wytłumaczenie mu, że nie może zabrać tego kamienia ze sobą do domu, bo to część nieożywionej przyrody Parku Narodowego. Na warstwie racjonalnej wiedział to doskonale, ale wielka miłość do dzikich trofeów spowodowała, że rozstanie z kamieniem było trudnym przeżyciem. Ostatecznie kamień został tam gdzie jego miejsce i nadal stanowi ozdobę Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
Na Łysej Górze wykonaliśmy plan obowiązkowy, a więc obejrzeliśmy imponujące gołoborze, zwiedziliśmy Muzeum Przyrodnicze i Klasztor Św. Krzyża, a dodatkowo zboczyliśmy nieco z trasy, aby zobaczyć Mamucie Jodły. Wracaliśmy Drogą Królewską, zamykając pętlę.
Następny dzień przywitał nas deszczem. Jako, że wszyscy jesteśmy miłośnikami przyrody, to bardziej się cieszyliśmy niż martwiliśmy, bo deszcz to przecież samo dobro! A zwłaszcza taki, co pada tylko do południa i nie przeszkadza w korzystaniu z pozostałej części dnia.
Wybraliśmy się na Chełmową Górę, gdzie szukaliśmy tańczących modrzewi. Była to bardzo miła wycieczka oddalona od głównych szlaków, pozwalająca naprawdę wytchnąć w obecności przyrody.
Poza modrzewiami przyglądaliśmy się brutalnej walce o przetrwanie w świecie owadów – mrówki zaatakowały żuka i, uczepione jego odnóży jak psy łowcze na dziku, próbowały go zaciągnąć do mrowiska.
Dzieci podniosły larum (mają słabość do żuków) i musieliśmy zaburzyć naturalny porządek ratując żuka z opresji. Mam nadzieję, że żuk dobrze wykorzystał swoją drugą szansę, którą zesłał mu los pod postacią współczucia dzieci.
Jako, że dzień był jeszcze młody, postanowiliśmy zdobyć Łysicę. Tym razem pokusą nie do odparcia były wielkie konary, które w zamierzeniu miały służyć jako laski pomagające w wspinaczce, a w praktyce wytrącały Tymka z równowagi.
Jakimś cudem nikt nie skręcił kostki i dotarliśmy na szczyt, gdzie spotkaliśmy innych uczestników Dzikiej Odysei. Nasza radość, że zdobyliśmy najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich trwała krótko, bo okazało się, że tak naprawdę sąsiadująca Agata jest wyższa.
Nie mogliśmy tego tak zostawić i w towarzystwie młodzieży z Dzikiej Odysei kontynuowaliśmy wycieczkę tylko po to, aby odkryć, że szczyt Agaty jest poza szlakiem. Rozczarowanie.
Następnego dnia szybko zwinęlismy nasz dobytek, bo po drodze do Ojcowskiego Parku Narodowego, który był następnym przystankiem w naszej Ekspedycji Uzupełniającej, chcieliśmy jeszcze odwiedzić Tetrapoda w Kamieniołomie Zachełmie. Na mnie osobiście większe wrażenie niż same ślady tetrapoda, zrobił sam kamieniołom ze swoimi stromymi ścianami i widocznymi warstwami odkrytych skał.
Mieliśmy poczucie satysfakcji, że z naszego 3 dniowego pobytu w Świętokrzyskim Parku Narodowym skorzystaliśmy ile się dało bez zajeżdżania się. Zobaczyliśmy dużo i poczuliśmy atmosferę okrytych legendami najstarszych polskich gór. Na pewno bliskość od domu sprawi, że wrócimy tu ponownie, zwłaszcza, że mamy chętkę przetestować trasy rowerowe.
Przeglądaj wszystkie Polskie Parki Narodowe i dowiedz się, w jakiej porze roku najlepiej pojechać do wybranego Parku Narodowego.