Gdy udało nam się znaleźć tanie bilety do Bangkoku ze Sztokholmu, postanowiliśmy też poświęcić kilka dni na odkrywanie szwedzkiej stolicy. Już od ponad roku chcieliśmy wybrać się do tego miasta…
Akurat wszystko ładnie składało się w całość: bilety z Gdańska kupiliśmy w śmiesznie niskiej cenie, a znajomi byli akurat na miejscu i mogli nas przygarnąć pod swój dach.Pogoda nam nie sprzyjała – nasze ostatnie dni w Europie przed wylotem w tropiki były mgliste, mokre i pochmurne. Do tego jeden dzień musieliśmy przeznaczyć na nadrabianie zaległości, które zdążyły się nam nazbierać przed wyjazdem. Mimo tego miasto bardzo nam się spodobało. Przede wszystkim ze względu na swoje położenie – na kilkunastu wyspach połączonych ze sobą mostami.
W trakcie zwiedzania wystarczy trzymać się blisko wody i zawsze będzie ładnie: mijamy zacumowane łodzie, ludzi karmiących łabędzie i kaczki, gdzieniegdzie na wodzie unoszą się jeszcze kawałki lodu, a wieczorem w jeziorze odbijają się światła miasta. Drugim ważnym elementem jest architektura Sztokholmu. Zabudowa jest raczej niska i nie znajdziemy tu zbyt wiele wysokich wieżowców. Zamiast tego mamy skandynawski ład i porządek. Zupełnie inaczej niż w innych europejskich stolicach, gdzie style mieszają się na każdym kroku.
Cityterminalen – punkt startowy zwiedzania.
Punktem startowym dla naszego zwiedzania miasta była stacja Cityterminalen – dojechaliśmy tam z lotniska Skavsta (ok. 1,5h) i na kilka godzin porzuciliśmy nasze bagaże. Historyczne centrum miasta Gamla Stan jest dość kompaktowe i można je spokojnie obejść, spacerując po wąskich, brukowanych uliczkach. Nie sposób ominąć tam rezydencji szwedzkiego króla – to największy na świecie zamek królewski nadal używany przez monarchę.
Przy niesprzyjającej pogodzie warto też uzupełnić poziom cukru i kofeiny w jednej z licznych kawiarni. Szczególnie polecamy Chockladkoppen w samym sercu Starego Miasta, na placu przy Muzeum Nobla. Sami zresztą trafiliśmy tam dzięki dobrej radzie. Miejsce jest niezbyt duże, ale popularne zarówno wśród mieszkańców jak i turystów. Wnętrze jest klimatyczne i przytulne: przydymione światło, drewniane stoliki i sporo świeczek. Do tego bardzo miła obsługa, smaczna kawa i pokaźne porcje deserów. Można je spałaszować z kimś na spółkę.
Muzea w Sztokholmie.
Spacery spacerami, ale przy kapryśnej pogodzie warto czasem się gdzieś schować. W Sztokholmie działa cała masa muzeów, a niektóre z nich są naprawdę wyjątkowe.
Na przykład Muzeum Okrętu Waza, gdzie można zobaczyć ogromny statek zbudowany w 1628 r. Planowo miał posłużyć do ataku na Polskę, jednak zatonął w trakcie swojego pierwszego rejsu, jeszcze w porcie w Sztokholmie.
Przez ponad 300 lat leżał na dnie, aż w końcu w połowie lat 50. zeszłego wieku udało się wydobyć go na powierzchnię. Mieliśmy w planach sprawdzić jak prezentuje się na żywo, ale z braku czasu musieliśmy je przełożyć na kolejną wizytę. Przenieśliśmy się za to w szalone lata 70. za sprawą Muzeum Abby.
Naszym zdaniem to tak naprawdę bardziej park rozrywki niż muzeum. Wstęp jest stosunkowo drogi – 190 koron (ok. 80 zł) przy wcześniejszym zakupie przez internet. Trzeba jednak przyznać, że wnętrze, instalacje i interaktywność robią duże wrażenie. Można miksować, śpiewać, tańczyć, nakręcić własny teledysk i nawet wystąpić na scenie. Wszystkie materiały są nagrywane (o ile chcemy) i mamy potem do nich dostęp przez 30 dni za pomocą specjalnego kodu na bilecie.
Na pewno to duża frajda dla fanów Abby, szczególnie jeśli na dodatek potrafią śpiewać (czego nie można powiedzieć o nas, ale niespecjalnie się tym przejęliśmy). Warto przyjść większą grupą – łatwiej wtedy ukryć swoje braki talentu J. Całość zajmuje ok. 1,5 h. Na zakończenie jest jeszcze wystawa poświęcona szwedzkiej muzyce w podziale na dekady. Trochę nas zaskoczyło, jak wielu znanych artystów pochodzi z tego kraju.
Dostaliśmy od Norwegiana bonusowe kilka godzin w Sztokholmie – rano dostaliśmy wiadomość, że nasz samolot zamiast o 14.30 wystartuje dopiero po 20 (a finalnie wyleciał jeszcze później). Także okazało się, że nie musimy zrywać się o świcie, żeby dokończyć pakowanie. Zamiast tego wybraliśmy się na leniwy brunch ze znajomymi w pizzerii Delibruket Flatbread. Restauracja ta mieści się w dawnej wieży ciśnień, blisko stacji metra Duvbo w dzielnicy Sundbyberg.
Wnętrze jest jasne i przytulne, oświetlone pojedynczymi żarówkami zawieszonymi na sznurach. Kuchnia jest półotwarta, a jej centralnym punktem jest oczywiście duży piec do pizzy. W weekend warto zdecydować się tam na otwarty bufet – różne rodzaje pizzy, do tego sałatka i zupa. Mogliśmy się najeść na zapas przed lotem, bo oczywiście nie wykupiliśmy sobie żadnej opcji posiłku.