W kolejnym odcinku cyklu Dzika Polska wybieram się na przejażdżkę szlakiem nieistniejących wsi. Jestem w Beskidzie Niskim, terenie o dosyć trudnej historii. Jest to naprawdę dziki rejon naszego kraju.
Beskid Niski nie jest mi dobrze znany – byłem tu zaledwie kilka razy w życiu, między innymi w zeszłym roku w trakcie ultramaratonu Carpatia Divide i kilka dni temu, w czasie Poland Gravel Race. Po tych dwóch przejazdach postanowiłem, że koniecznie muszę tutaj wrócić mając więcej czasu, żeby móc podróżować w trochę wolniejszym tempie.
Na tę podróż wybrałem rower. Moim zdaniem, Beskid Niski najlepiej zwiedzać właśnie w ten sposób.
Powoli zbliżam się do nieistniejącej wsi Radocyna i właśnie w tej okolicy będę chciał znaleźć miejsce na biwak. Szlak, którym się poruszam, nie należy do szczególnie mocno uczęszczanych.
Muszę trochę przyśpieszyć, żeby rozbić obóz za dnia. Słońce już schowało się za wzgórzem, więc w samą porę znalazłem całkiem niezłe miejsce. Mógłbym wykorzystać drzewa, żeby rozwiesić tarp, ale dzisiaj chcę wypróbować trochę inną konfigurację i rozłożyć go na rowerze.
Biwak zakładam w niewielkiej dolinie, ale nie w najniższym punkcie. Na pewno w nocy będzie dużo wilgoci, ponieważ dziś był upalny dzień. Nie chcę rozkładać się tam, gdzie będzie najbardziej mokro. Drzewa i tarp trochę osłonią mnie przed wilgocią.
Tam płynie strumyczek, dosyć niewielki, więc będę mógł się umyć i czerpać wodę. Korzystają z niego też zwierzęta, więc taką wodę będzie trzeba dobrze uzdatnić przed spożyciem.
W środku mojego schronienia jest całkiem sporo miejsca. Tarp rozciągnąłem między rowerem, a jego zdjętym przednim kołem, żeby stworzyć dwa punkty podparcia. To jedna z możliwych konfiguracji, kiedy nie mamy innych punktów montażowych do dyspozycji.
Na biwaku wszystkie pokrowce z materaca, śpiwora i moskitiery zawsze chowam do jednego worka wodoszczelnego. Dzięki temu w obozie jest porządek i trudno coś zgubić.
Nie minęło nawet pół godziny od zachodu słońca, a na tarpie jest już bardzo dużo wilgoci. Dlatego, nawet w bardzo upalne dni, kiedy mamy pokusę, żeby położyć się spać bez zadaszenia, warto jednak coś rozłożyć.
Zabrałem ze sobą bardzo minimalistyczny zestaw do gotowania, bo przy takiej pogodzie zupełnie nie mam ochoty na ognisko, jest za gorąco. Mój cały zestaw mieści się w garnku o pojemności 900 ml. Jest tam kubek, zawinięty w materiał kartusz gazowy i bardzo mały palnik. Kartusz zawinąłem w chustkę, żeby nie obijał się w środku i żeby metal nie tarł o metal. Chustka może służyć jako szmatka do wytarcia naczyń.
Śpiwór puchowy wyciągam na samym końcu. Gdybym rozłożył go wcześniej w tak wilgotnym powietrzu, nie byłoby dla niego dobrze. Przebieram się w suchą, czystą bieliznę i lokuję się w moskitierze.
Tak jak się można było tego spodziewać, poranek jest bardzo mglisty. Tarp rozłożony na rowerze okazał się całkiem wygodny. To dosyć niskie schronienie, więc najlepiej sprawdzi się na biwakach, gdzie przez cały dzień wędrujemy i rozkładamy je tylko na nocleg. Na biwaku stacjonarnym byłoby zbyt niskie. Jednak, gdy potrzebujemy schronienia tylko na noc, tak nisko rozwieszony tarp lepiej ochroni nas przed wiatrem i deszczem.
W czasie wędrówki lubię przygotowywać śniadanie dopiero wtedy, kiedy całe schronienie mam już złożone i spakowane. Jednak w sytuacji, kiedy tarp jest tak mokry, muszę poczekać ze złożeniem go. W tym wypadku na pewno przytroczę go na zewnątrz, tak żeby niczego w środku nie pomoczył i mógł powoli podsychać w trakcie jazdy.
Wszystkie śmieci, które wyprodukowałem w czasie tego biwaku wsadzam do opakowania po liofilizacie. Są szczelnie zamknięte, nic się nie wyleje ani nie pobrudzi . Takie opakowanie pakuję do kieszonki siatkowej na zewnątrz uprzęży rowerowej lub plecaka.
Jedna odpowiedź
Mega fajna relacja. Super się ją czyta. 🙂