Dzisiaj zapraszam na kolejny odcinek cyklu Dzika Polska. Znajduję się w Przemkowskim Parku Krajobrazowym. W tym odcinku będę chciał Was zachęcić do tego, żeby odwiedzać miejsca nieoczywiste. Jestem teraz na terenie rezerwatu Torfowisko Borówki, a w planie na ten wyjazd mam jeszcze kilka rezerwatów przyrody, pozostałości osady robotniczej i biwak na pustyni.
Zmierzam do pozostałości po osadzie robotników leśnych. Na przemierzanie Przemkowskiego Parku Krajobrazowego najlepiej wybrać rower dlatego, że odległości między najciekawszymi punktami są dosyć spore i przy pieszej wędrówce trzeba było by poświęcić na podróż naprawdę dużo czasu. Drogi są tutaj w większości dobre, trafiają się co prawda odcinki piaszczyste, na których będzie trzeba rower poprowadzić (chyba, że wybierzemy rower z naprawdę grubymi oponami), ale takich odcinków jest raczej niewiele.
Dotarłem do osady Pogorzele. Na to miejsce trafiłem zupełnie przypadkowo, kiedy analizowałem mapę i znalazłem drogę, która prowadziła idealnie po okręgu, choć według mapy znajdowała się pośrodku niczego. Jak się okazało, w tym miejscu znajdowała się osada robotników leśnych, zbudowana na planie okręgu. Osada była trawiona przez pożary, ale w tym miejscu zachowało się bardzo dużo śladów – kamienne fundamenty, murowane piwnice i wielki betonowy obiekt, który stanowił bramę wjazdową do osady, a na nim umieszczona była przeciwpożarowa wieża obserwacyjna.
Muszę Wam przyznać, że atmosfera w tym miejscu jest, delikatnie mówiąc, nieco dziwna, a potęguje ją dodatkowo jeszcze silnie wiejący wiatr i szumiący las. Jeśli ktoś z Was interesuje się tego typu eksploracją, myślę, że to obiekt obowiązkowy do odwiedzenia. To chyba jedna z cech charakterystycznych Dolnego Śląska, gdzie różnych historycznych tajemnic jest naprawdę mnóstwo.
Muszę zmienić trasę, bo – choć mam żelazny zapas wody (1,5 l) ze sobą – uważam, że to za mało na cały wieczór i poranek. Na trasie miałem kilka zbiorników retencyjnych, ale wszystkie były całkowicie wyschnięte. Liczyłem, że uzupełnię zapas w tych zbiornikach. Został mi jeszcze jeden, który znalazłem na mapie i liczę, że tam znajdę wodę, ale nie znajduje się on na trasie się mojego przejazdu. W Przemkowskim Parku Krajobrazowym jest trochę wody, ale nie w tej części, w której ja się znajduję.
Źródło, które znalazłem, nie jest wymarzone, ale nie można mieć wszystkiego. Czystą wodę pitną przelewam do bukłaka, a do bidonów filtruję wodę z tego uroczego zbiornika. Woda zaraz po nabraniu jest całkiem przejrzysta, ale oczywiście jeszcze ją przefiltrujemy.
Na tym etapie uzdatniania wody można popełnić błędy. Po pierwsze, moje ręce były zanurzone w brudnej wodzie, więc mogę przekazać zanieczyszczenia na butelkę, dlatego muszę zwracać uwagę na to, żeby nie dotknąć ustnika. To samo dotyczy filtra. Dodatkowo, butelka była zanurzona w zanieczyszczonej wodzie, więc jeśli takiej butelki nie osuszymy, może zdarzyć się, że krople po zewnętrznej ściance filtra ściekną do pojemnika z czystą wodą. To dmuchanie na zimne, ale warto o tym pamiętać, szczególnie, że od procesu uzdatniania wody może zależeć nasze bezpieczeństwo. Użycie filtra daje wodę gotową do spożycia, jeśli spodziewamy się wyłącznie zanieczyszczeń biologicznych. Gdybyśmy tego filtra nie mieli, taką wodę należałoby przegotować.
Dotarłem na miejsce biwaku, jestem na skraju Pustyni Kozłowskiej. Spodziewałem się dużego piaszczystego terenu, a pustynia powoli zarasta. Widzę trawy, wrzosy, młode drzewa… W oddali widzę jakiś piasek, do którego się skieruję i tam spróbuję założyć obóz.
Musze Wam powiedzieć, że ta wędrówka okazała się ciekawsza, niż się spodziewałem. Nazwałem ten cykl Dzika Polska, bo staram się w nim szukać miejsc, w których znajdziemy dzikość rozumianą jako cisze i spokój. Dziś pokonałem prawie 50 km w Przemkowskim Parku Krajobrazowym i nie spotkałem nikogo.
Biwakowanie w takim miejscu jak Pustynia Kozłowska ma kilka zalet. Sama zmiana krajobrazu jest bardzo przyjemnym urozmaiceniem, a kolejnym pozytywnym aspektem jest możliwość bezpiecznego rozpalenia ognia na takim podłożu. Poza tym, miejsce po ognisku będzie bardzo łatwe do ukrycia, choć oczywiście musimy palić niewielkimi gałęziami, żeby wszystko wypaliło się w całości. Efekt jest taki, że po biwaku zostaje tylko kupka popiołu i nie ma najmniejszego problemu, żeby rozrzucić go po okolicy i całe to miejsce zakamuflować. Wszystkie moje śmieci mieszczą się w niewielkiej kieszonce, bez szczególnego zgniatania.
Jeśli chodzi o ekwipunek i odzież, to sprzętowym hitem tego roku w moim wyposażeniu zdecydowanie jest odzież z wełny merino. W koszulce z tego materiału jeździłem ultramaratony – kilka dni ciągłego przepocenia na wskroś – i uwierzcie mi, po trzech dniach takiej jazdy koszulka nadal nie łapała żadnych zapachów. Mam plan, żeby stopniowo wszystkie pierwsze warstwy, czyli warstwy noszone przy ciele, stopniowo wymieniać na odzież z wełny merino.
Kończę moją krótką wizytę w Przemkowskim Parku Krajobrazowym. Niezmiennie zachęcam Was do tego, żebyście szukali takich mało oczywistych lokalizacji na Wasze biwaki i przygody.