Jest 4 czerwca czwartek. Po godz. 9-ej udaje nam się wyjechać samochodem sprzed domu i ruszyć na południe, w stronę Gorców – pasma górskiego w Beskidach Zachodnich. To jest nasza dłuższa „odysejowa” wyprawa, trwająca 4 dni.
Co roku w okolicach 1 maja bierzemy udział w studenckim rajdzie (chociaż na chwilę obecną nie ma u nas żadnego studenta:)) po górach, organizowanym przez SKPB (Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich). Do tej pory Ania, jako najmłodsza z rodziny i troszkę mniej chętna na „ekstremalne” przeżycia, wolała spędzać te dni w domu z Dziadkami.
Wtedy reszta wędruje po górach z dużymi plecakami, śpi w namiotach, gotuje na ognisku, myje się w zimnych potokach… Bardzo brakuje nam tego w tym roku, a szczególnie Maćkowi – naszemu górskiemu maniakowi. Ze względu na pandemię koronawirusa COVID-19 rajd musiał zostać odwołany. Teraz chcemy mieć chociaż namiastkę takiej wyprawy, stąd pomysł na trochę dłuższy wyjazd.
Wyruszamy niebieskim szlakiem z parkingu w Porębie Wielkiej. Po dwóch godzinach wędrówki jesteśmy Na Czole Turbacza. Jest ciepło, słońce chowa się od czasu do czasu za chmurami. Po drodze przechodzimy przez gorczańskie łąki z okazałą ciemiężycą zieloną, gdzieniegdzie kwitną jeszcze pierwiosnki, kaczeńce i mlecze. Fruwają motyle, głównie rusałki pokrzywniki i admirały. Na bukach rosną młode listki, o intensywnym jasno zielonym kolorze. Spróbujcie takiego dotknąć, najlepiej policzkiem. Jest taki delikatny i ma małe mięciutkie włoski. Co roku czekam na tę chwilę.
Dochodzimy do schroniska pod Turbaczem, położonego na polanie Wolnica na 1283 m n.p.m. A przed nim…. wspaniały widok na Tatry. Aż dech zapiera! Nie mamy za wiele czasu na kontemplację, trzeba coś zjeść i ruszać dalej, bo czeka nas jeszcze dłuuuga droga. Następny postój – na Jaworzynie Kamienickiej przy Bulandowej kapliczce z 1904 roku, skąd podziwiamy panoramę na Beskid Sądecki i Wyspowy. Odwiedzamy pobliską jaskinię, zwaną Zbójecka Jamą, w której ponoć mieszkają pankowie – młodzieńcy duchy z naroślami na twarzach. Chyba akurat byli na obiedzie, bo żaden nam się nie pokazał.
Zielony szlak prowadzi nas dalej przez Przysłop, aż na Hale Gorcowskie pod samym Gorcem. Zaczyna się chmurzyć, a zaraz kropić. Rozbijamy namiot w ekspresowym tempie w letniej bazie namiotowej SKPG Kraków. Nocowaliśmy w tym miejscu w maju dwa lata temu. Rozpadało się na dobre. Nie ma co myśleć o myciu. Poza tym, jesteśmy już tak zmęczeni, że marzymy tylko o jednym: spaaaać….Wślizgujemy się do śpiworów i zasypiamy utuleni przez krople deszczu bębniące o namiot.
Jest 5 czerwca. Nie pada. Dziś Wojtek ma urodziny. Dzieci odciągają tatę pod pretekstem chęci umycia, a ja w tym czasie wypakowuję z plecaka „torcik” – zeberkę, przystrajam go świeczką i fontanną tortową, dmucham baloniki. -”Sto lat, sto lat…”- roznosi się po polanie. Nie muszę chyba pisać, ze Wojtek jest bardzo mile zaskoczony taką urodzinową niespodzianką.
Wspinamy się na wieżę widokową na Gorcu (1228 m n.p.m.), a potem ruszamy dalej. Niestety pogoda zaczyna się załamywać. Na Gorc Troszacki (1235 m n.p.m.) podchodzimy już w mżawce. Potem… jest coraz gorzej. Na Przełęczy Borek spoglądamy w stronę Kudłonia (1274 m n.p.m.) i… nic nie widzimy. Góra tonie w chmurach. Pada. Co teraz? Może lepiej zejść do najbliższej miejscowości i nie pchać się na szczyt? Nie! Idziemy dalej, wśród chmur, które co jakiś czas odsłaniają pobliski, teraz wyglądający bardzo tajemniczo krajobraz. Krople deszczu gęstnieją. Nawet kurtki przeciwdeszczowe przestają spełniać swoją rolę. Mokra bielizna, chlupie w butach. Teraz już, aby szybciej do jakiegoś suchego miejsca. Mimo, że bardzo zmęczeni, włączamy czwarty bieg. Mamy niesamowicie dzielne dzieci. Włączamy bieg piąty. Aż tu nagle: STOP! Pod naszymi stopami, zadowolona z „pięknej” pogody przechadza się wolniutko plamista jaszczurka: salamandra – symbol Gorczańskiego Parku Narodowego. Oto wspaniała nagroda za trudy wędrówki!
6 czerwca wita nas słońcem. Dzisiaj czeka nas wyprawa w ramach Dzikiej Odysei. Trochę inna niż zwykle, ze względu na ciągle panującą pandemię. Rodziny zostają podzielone na trzy grupy. Każda z nich o innej godzinie spotyka się z Panią przewodnik z Gorczańskiego Parku Narodowego i odbywa ciekawy spacer po Parku podworskim Wodzickich w Porębie Wielkiej, w którym znajduje się ośrodek edukacyjny GPN.
Następnym naszym zadaniem jest zdobycie łapo-naklejek do dziecięcych Paszportów Dzikiej Odysei. Ale to wcale nie będzie takie proste. Trzeba odnaleźć Krystiana, organizatora Dzikiej Odysei, który może czekać na szczycie Turbacza, przy schronisku, lub na Hali Długiej. Wyruszamy, tym razem inną drogą, z Obidowa: szlak zielony, czarny, żółty. Wczorajsza ulewa pozostawiła po sobie błotnistą ścieżkę. Kilka osób napotkanych po drodze radzi nam zawrócić, właśnie ze względu na błoto. Buty wprawdzie nie wyschły nam do końca, ale nie straszna nam taka maź, zwłaszcza po ostatnich „mokrych przygodach”. Docieramy do schroniska. Tu i na szlaku spotykamy wielu turystów. Widać, że jest weekend. Ponownie wita nas piękna panorama Tatr Polskich i Słowackich. Łapo-naklejki zdobyte! Czerwonym szlakiem wspinamy się na najwyższy szczyt Gorców – Turbacz (1310 m n.p.m.) i dalej przez schronisko Stare Wierchy wracamy do samochodu.
7 czerwca, w drodze do domu, zmęczeni, ale ciągle zachłanni gór, zdobywamy Lubomir (904 m n.p.m.) znajdujący się w Beskidzie Wyspowym…
„Gór mi mało i trzeba mi więcej…” śpiewamy wracając do Warszawy. To były cztery wspaniałe „gorczańskie” dni. Nocleg w górach, urodziny – niespodzianka, panorama Tatr, spotkania z rodzinami Dzikiej Odysei, salamandra, bukowe listki, wiosna w górach, słońce i deszcz. Ale nie tylko. To także emocje, nagromadzone i szczętnie chowane w każdym z nas przez okres „zamknięcia” związanego z pandemią, które na tym wyjeździe miały szansę wypłynąć, a czasem nawet wybuchnąć. Takie wewnętrzne oczyszczenie też jest czasem potrzebne…